Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miód. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miód. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Pierniczki z ziemniakami

Nazywam jej pierniczkami ostatniej szansy, bo im później je upieczecie, tym lepsze będą na święta. Najlepsze są tego samego dnia, po dwóch-trzech obsychają i tracą na uroku. Są miękkie, puszyste i nie grożą połamaniem zębów :-)

Chuda


 Składniki:
  • 250 g gotowanych ziemniaków
  • 250 g miodu
  • 150 g cukru
  • 125 g masłą
  • 450 g mąki
  • 1 opakowanie przyprawy do piernika
  • 1,5 łyżki kakao
  • 1 łyżeczka sody
  • 1 jajko
Sposób przygotowania:

Miód wlewam do garnka, podgrzewam i wyspuję cukier, mieszam, podgrzewam, a kiedy cukier nieco się rozpuścić, dodaję masło. Mieszam do połączenia składników, odstawiam, by przestygło.

Ugotowane ziemniaki miksuję na gładką masę, odstawiam do wystygnięcia.

Wszystkie składniki zagniatam razem, możan to robić ręcznie, można maszynowo. Ciasto ma być jednolite, gładkie. Moje wyszło idealne: nie kleiło się, nie wymagało podsypywania mąką - jak ciastolina.

Porcje ciasta rozwałkowuję grubo, ponad 0,5 cm. Wykrawam kształty foramkami, układam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w odstępach 2-3 cm. Piekę w temperaturze 160 stopni ok. 15 minut.

piątek, 6 maja 2016

Zachwycający delikatny indyk w cytrusowej marynacie

Jakiś czas temu postanowiłam zmierzyć z wyzwaniem pt. udziec z indyka, który wciąż pozostawał dla mnie kulinarną terra incognita. Trafiłam na przepis, który mnie zelektryzował i postawił do pionu wszystkie kubki smakowe. Grzegorz z mniammniam.com wie, jak rozpalić kobietę, powinien napisać kulinarną wersję „50 twarzy Greya”. I nie jest, powiadam Wam, tylko gawędziarzem, bowiem przyrządzony według jego przepisu udziec jest ucztą dla zmysłów. Robiłam go już kilka razy, ale ostatnio zaserwowałam z sałatką z młodych liści szpinaku, z młodą cebulką i pomidorkami koktajlowymi, doprawioną olejem lnianym, a sączyłam przy tym sauvignon blanc. I pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się rozpłakać się ze szczęścia nad talerzem.

Chuda


Składniki:
  • udziec z indyka o wadze około 1,5-1,7 kg (u mnie raz jest większy, raz mniejszy, ale marynatę robię z tej samej porcji)
marynata:
  • 4 łyżki sosu sojowego
  • 4 łyżki miodu
  • 2 łyżki grubo tłuczonego czerwonego pieprzu (można zastąpić jedną łyżka pieprzu kolorowego lub czarnego)
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • 2 łyżki soku z pomarańczy
  • 2 cm świeżego korzenia imbiru bardzo drobno posiekanego
  • 2 wyciśnięta ząbki czosnku
  • sól (ewentualnie)
Sposób przygotowania:

Mięso myję dokładnie i osuszam papierowym ręcznikiem. Czasem kupuję udziec trybowany (bez skóry i bez kości), ale przypieczona, chrupiąca skórka ma niezaprzeczalny urok. Jeśli udziec jest duży i w jednym kawałku, kroję go na pół.

Pieprz rozdrabniam z grubsza w moździerzu, pozostałe składniki marynaty mieszam w szklanej misce. Wkładam mięso do zalewy, odstawiam na jakiś czas (Grzegorz radzi na godzinę w temperaturze pokojowej, ale często robię marynatę wieczorem i wtedy wstawiam miskę do lodówki, a rano piekę).

Mięso razem z marynatą przekładam do rękawa do pieczenia (można też użyć woreczka do pieczenia) i na blasze lub w naczyniu żaroodpornym wstawiam do piekarnika. Temperatura pieczenia – 120 stopni, czas: 3 godziny. Warto poczekać, bo efekt jest oszałamiający. Pyszne, mięciutkie mięso.

niedziela, 17 listopada 2013

Rozgrzewające dodatki do herbaty

Wiem, co najlepiej rozgrzewa i wiem, że Wy też wiecie, ale są takie sytuacje w życiu, że wszelkie te przyjemności są niewskazane, a czasem nawet wręcz zabronione i trzeba ratować się inaczej.

Na nieocenionym facebooku znalazłam przepis na rozgrzewacz z cytryny, miodu i imbiru, który natychmiast przetestowałam. Okazał się bardzo smaczny. Szybko wpadłam na pomysł zrobienia podobnego z pomarańczy, goździków, imbiru i miodu. Jest jeszcze smaczniejszy niż ten poprzedni. Można dodawać do herbaty albo do ciepłej wody. Wspaniale rozgrzewa po powrocie do domu w listopadowe popołudnie. 

A jeśli po wypiciu herbaty z naszymi dodatkami będziecie czuli się jeszcze mało rozgrzani, to polecam przegryźć plasterek imbiru z dna kubka :-)

Chuda



Rozgrzewacz cytrynowy:

  • cytryna
  • kawałek imbiru – według uznania
  • miód – kilka łyżek
Rozgrzewacz pomarańczowy:
  • mała pomarańcza
  • kawałek imbiru
  • kilkanaście goździków
  • miód 
Sposób przygotowania:

Na każdy rozgrzewacz biorę jeden mały słoiczek np. po musztardzie. Pomarańczę i cytrynę dokładnie myję i wkładam na kilka minut do wrzątku. Po ostudzeniu kroję razem ze skórką na cienkie plastry, większe na połówki czy ćwiartki. Imbir obieram i kroję  na cieniutkie okrągłe plasterki.

W pierwszym słoiczku układam na przemian plasterki cytryny i imbiru, wszystko zalewam miodem. W drugim słoiczku plasterki pomarańczy przekładam imbirem i goździkami, zalewam miodem. Zakręcam słoiczki i odstawiam na chwilę, a potem zaczynam próbować... W zasadzie nie ma szans, żeby taki słoiczek przetrwał dłużej niż dwa dni.

W oryginalnym przepisie były dwie cytryny i filiżanka miodu – może słoik był większy, choć nie wyglądał, do mojego zmieściła się jedna i to nie cała, bo wzięłam jakąś wyjątkowo dorodną i soczystą, bo miodu też zmieściło się zaledwie kilka łyżek.

niedziela, 8 stycznia 2012

Pierś indyka w miodowym sosie


Wielkie słoje naturalnego, pachnącego miodu nigdy nie stoją długo w mojej kuchni. Ledwie zacznę, a już po chwili pokazuje się dno. Mój ulubiony to lipowo-spadziowy, a reszta rodziny zajada się delikatniejszym wielokwiatowym. Dla każdego coś dobrego.

Najwięcej schodzi oczywiście w grudniu, przy okazji świątecznych wypieków, ale lubię dodać łyżeczkę miodu i odrobinę octu lub soku z cytryny do zwykłej mieszanki warzywnej lub mięsno-warzywnej i zjeść z makaronem. Zresztą dodanie do potrawy mięsnej miodu to w ogóle bardzo dobry pomysł, co już kiedyś praktykowałam przy okazji schabu, a dzisiaj przyszedł czas na pierś z indyka.

Podczas gotowania cały czas powstrzymywałam się z trudem, żeby jeszcze czegoś nie dodać. Goździki, cynamon i ziele angielskie same wpychały się w ręce, suszone śliwki wypadały z szuflady, a pomarańcza pachniała zachęcająco. Oparłam się jednak i zrobiłam wersję bardzo prostą, słodką i ostrą z cytrynowym posmakiem.

Idealna potrawa na jesienno-zimową pogodę.

Anka


Składniki:
  • 60-70 dag piersi z indyka
  • 4 ząbki czosnku
  • sól, pieprz
  • słodka papryka w proszku
  • mała szczypta pieprzu cayenne (niekoniecznie)
  • 2 łyżki oliwy z oliwek lub oleju z pestek winogron
  • 2 duże łyżki miodu
  • 2/3 szklanki mleka
  • sok z cytryny
  • natka pietruszki do posypania
  • ewentualnie: 1-2 łyżeczki mąki do zagęszczenia sosu
  • tłuszcz do smażenia (użyłam oleju z pestek winogron)

Sposób przygotowania:

Pierś indyka myję, osuszam i dzielę na 2-3 spore kawałki.

W moździerzu ucieram czosnek z solą i pieprzem (sporo pieprzu), dodaję oliwę i robię pastę, którą smaruję mięso. Przykrywam mięso i odstawiam na godzinkę (lub nie, jeśli wcześniej nie pamiętałam, żeby to zrobić).

Na oleju obsmażam bardzo krótko mięso z obydwu stron, dodaję miód i mleko, wsypuję słodką paprykę i ewentualnie pieprz cayenne (nie dodałam ze względu na dzieci). Zmniejszam ogień, przykrywam patelnię i duszę wszystko 20-30 minut, zależy od wielkości kawałków mięsa.

Na koniec doprawiam sos sokiem z cytryny i ewentualnie solą. U mnie miodu było naprawdę pod dostatkiem: dwie czubate łyżki stołowe (miód nie był płynny), więc zużyłam sok z połowy naprawdę dużej cytryny.

W kubeczku dokładnie mieszam mąkę z odrobiną zimnego mleka (lub wody). Dla wygody zdejmuję mięso z patelni, a potem wlewam powoli mleko z mąką do sosu cały czas energicznie mieszając, żeby nie powstały kluchy. Zagotowuję. Kroję mięso w plastry, polewam sosem i posypuję natką pietruszki. Podaję z ryżem i surówką.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Domek z piernika


Domek, wbrew pozorom jest do zrobienia prosty jak budowa cepa. Przyda się tylko drukarka, żeby przygotować szablony do wycięcia – wszak przygotowanie to podstawa. Więc uwaga: szablon ściągamy stąd (to domek ze zdjęcia) - wyjdzie sympatyczny, nieduży domek, albo stąd – jeśli chcecie się bardziej wykazać i zrobić imponującą budowlę.

Cała zabawa polega na odpowiednim wycięciu kształtów i dopasowaniu ich ZANIM zaczniecie sklejać lukrem. Zapewniam, że budowanie piernikowego domku jest dużo prostsze, jeśli ściany przytnie się odpowiednio, bo ja nigdy nie wałkuję idealnie, a przy przekładaniu na blachę ciasto może się wykrzywić lub rozciągnąć i potem z piekarnika wyjeżdżają elementy w sam raz na krzywy domek.

Pierniczki akurat z tego przepisu wcale nie stwardniały jakoś strasznie i wyjątkowo szybko się skończyły, bo były bardzo smaczne, ale możecie skorzystać z dowolnego sprawdzonego przepisu na pierniczki. Z podanej tu ilości wyjdzie mały domek i jeszcze sporo drobnych ciastek.

Landrynkowe okienka robi się bardzo prosto – wystarczy do wyciętych otworów wsypać pokruszone cukierki. Zaopatrzcie się więc w nie wcześniej, a do tego kupcie jakieś ozdoby i duuuużo cukru pudru (lub gotowy lukier, w szczególności lukrowe pisaki). Dachówki można ułożyć na przykład z połówek lub płatków migdałów – zresztą jestem pewna, że fantazja Wam podpowie co zrobić. Tu od razu się przyznaję, że nigdy nie byłam mistrzynią ozdabiania wypieków, a jedyną czwórkę z podstawówce miałam z plastyki (co nadal uważam za jawną niesprawiedliwość, przecież się starałam!), więc mój domek stanowi wersję minimalistyczną.

A oto i domek oraz jego urocza mieszkanka ;)

I głosujcie na nas w konkursie! Dzięki :)

Anka

Składniki:

ciasto: 
  • 550-600 g mąki
  • 2 paczki przyprawy do pierników
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 30 dag miodu (około szklanki)
  • 12,5 dag masła
  • 20 dag brązowego cukru (ok. 2/3 szklanki)
  • 1 jajko

lukier królewski:
  • 1 białko
  • ok. 200 g cukru pudru
  • kilka landrynek
  • dodatkowo: zwykły lukier, barwniki, migdały, cukrowe ozdoby, itp.

Sposób przygotowania:

Miód, masło, cukier i przyprawę do pierników podgrzewam na wolnym ogniu często mieszając, aż cukier całkiem się rozpuści i w garnku powstanie aromatyczna ciemna masa. Odstawiam do ostygnięcia.

Przesiewam mąkę, mieszam z sodą (u mnie ta łyżeczka sody jest bardziej płaska niż czubata). Do mąki dodaję przestudzoną masę miodową i jajko, wszystko dokładnie zagniatam aż przestanie się kleić. Ciasto owijam folią spożywczą i odkładam do lodówki na co najmniej godzinę (jak najbardziej można zrobić wieczorem i piec następnego dnia).

Landrynki wrzucam do mocnego foliowego worka i rozbijam wałkiem na małe kawałeczki, uwaga, bo w woreczku i tak robią się dziury.

Dzielę ciasto na dwie części, każdą rozwałkowuję na grubość około 3-5 mm i wycinam ściany i dach domku według wydrukowanych i wyciętych szablonów, do których linki podałam we wstępie. Dodatkowo wycinam otwory okienne. Możecie oczywiście sami wyciąć elementy domku, ja się tego nie podjęłam.

Przekładam ciasto na blachę wysmarowaną tłuszczem lub wyłożoną papierem do pieczenia i piekę w 180 stopniach około 12 minut. W połowie pieczenia wysuwam lekko blachy z piekarnika i wsypuję landrynki do wyciętych otworów na okna.

Z tej ilości ciasta wyjdzie domek i jeszcze sporo małych pierniczków do lukrowania.

Ucieram lukier królewski: leciutko roztrzepuję białko i mieszam z cukrem pudrem (cukru potrzeba około szklanki). Taki lukier gdy zastygnie jest bardzo sztywny i ma piękny, śnieżnobiały kolor. Lukrem sklejam ściany domku. Nakładałam go szprycą i trochę zwykłym nożem z okrągłym czubkiem.

Domek ozdabiam tak, jak umiem :)



niedziela, 18 grudnia 2011

Miodownik


To dość pracochłonne ciasto, biorąc pod uwagę moje usposobienie. Trzeba upiec dwa blaty ciasta, w tym jeden ze specjalnie przygotowanymi orzechami, zrobić krem, a potem wszystko porządnie poskładać.
Po czym ciasto należy odstawić nie odkrawając ani kawałka.

Dla mnie, zadeklarowanej miłośniczki gorących ciast (wiem, że niezdrowe, ale przecież zjadam tylko jeden kawałek taki gorący, przy drugim ciasto jest już wyraźnie chłodniejsze ;)) to naprawdę ciężka sprawa. Z drugiej jednak strony, gdy sobie pomyślę o tym, jak smakuje za dwa dni, wiem, że warto poczekać.

Długo zastanawiałam się nad tym miodownikiem. Wyobraźcie sobie, że w żadnej z przewertowanych książek nie znalazłam niczego, co by mi idealnie pasowało. Wiedziałam, że na wierzchu muszą być chrupiące orzechy w miodowym karmelu, a ciasto musi być duże ;)
Najdłużej zastanawiałam się nad kremem i wreszcie postawiłam na krem z kaszy manny. To był strzał w dziesiątkę! Co prawda roztarcie kaszy zajęło mi trochę czasu i posiłkowałam się blenderem z nakładką do miksowania zup, ale warto było. Ma konsystencję i smak idealnie pasujący do miodowego ciasta.

Natomiast same blaty oparłam na bardzo jajecznym przepisie Marka Łebkowskiego, ale nie chciało mi się robić karmelu (i byłoby wtedy za słodkie), ujęłam miodu, za to dodałam masła. Wyszły bardzo smaczne, ale przy tej ilości miodu dość twarde. Dlatego najlepiej byłoby upiec ciasto, dokładnie zawinąć w pergamin lub ściereczkę i odstawić na dwa dni w suche, chłodne miejsce, a dopiero potem zrobić krem, przełożyć i odstawić na jeden lub dwa dni. A jeśli macie mało czasu, to zmniejszcie ilość miodu, na przykład do 100 g.

Anka

Składniki:

ciasto:
  • 500 g mąki (ok. 3 szklanki)
  • 1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżeczki przyprawy do pierników
  • 6 jajek
  • 2/3 szklanki cukru
  • 100 g masła
  • 150 g miodu (ok. ½ szklanki)
  • 3-4 łyżki rumu
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
orzechy:
  • 200 g orzechów
  • 30 g masła
  • 3 łyżki miodu
  • 1-2 łyżki cukru pudru
krem:
  • ½ szklanki kaszy manny
  • 2 szklanki mleka + odrobina do rozmieszania kaszki
  • ½ szklanki cukru
  • 1-2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
  • 2 żółtka
  • 200 g miękkiego masła
Sposób przygotowania:

ciasto:

Roztapiam masło, mieszam razem z miodem, odstawiam do wystudzenia.

Mąkę przesiewam, mieszam z proszkiem do pieczenia i przyprawą do pierników.

Oddzielam białka od żółtek.

W dużej misce miksuję żółtka z cukrem na białą masę. Cały czas ucierając wlewam stopniowo miód z masłem, dodaję rum i ekstrakt waniliowy.
Ubijam pianę z białek.
Do żółtkowej masy dodaję stopniowo mąkę i miksuję. Na koniec dodaję jedną trzecią piany z białek i ucieram mikserem, a resztę piany staram się już wmieszać tylko łopatką. Problem z tym ciastem polega na tym, że po dodaniu całej mąki masa robi się naprawdę gęsta, mój mikser ledwie sobie radził. Można dolać 1-2 łyżki mleka.

Do ciasta można też wmieszać kandyzowaną skórkę pomarańczową lub cytrynową.

Ciasto dzielę na połowy. Wykładam dwie prostokątne blachy o wymiarach ok. 32x23 cm papierem do pieczenia i nakładam do każdej cienką warstwę ciasta starannie wyrównując powierzchnię.

Wstawiam pierwszą blachę do piekarnika nagrzanego do 170-180 stopni na 20 minut. Wyjmuję, studzę.

orzechy:

W czasie, gdy piecze się pierwszy blat przygotowuję orzechy. Na dużej patelni rozpuszczam masło, dodaję miód i cukier, dokładnie mieszam, aż składniki się połączą. Wsypuję orzechy i gotuję kilka minut. Tak przygotowane orzechy rozkładam równomiernie na drugim blacie i od razu wstawiam do piekarnika na 20 minut.

krem:

Wlewam mleko do garnka z grubym dnem, dodaję cukier (dodałam mój cukier waniliowy) i stawiam na ogniu. Kaszkę (raczej odrobinę mniej niż pół szklanki niż więcej) mieszam z odrobina mleka, od razu dodaję do mleka i mieszam. Gotuję na wolnym ogniu cały czas mieszając, aż kaszka zgęstnieje. I kiedy piszę „cały czas mieszając” literalnie mam na myśli to, że stoję nad garnkiem i macham non stop łyżką. Na początku użyłam nawet rózgi, żeby się mi nie porobiły kluchy.

Zdejmuję kaszkę z ognia, dodaję żółtka oraz ekstrakt waniliowy (nie dodawałam już ekstraktu) i ucieram, mikserem było mi najwygodniej. Oczywiście, jeśli w garnku był już cukier waniliowy, to nie trzeba ekstraktu i na odwrót.

Wycinam kółko z folii aluminiowej i kładę na powierzchni kaszki, żeby się nie zrobił kożuch. Można też wziąć papier do pieczenia, co komu wygodniej. Odstawiam do całkowitego wystygnięcia.

Ucieram masło na puch. Dodaję po łyżce kaszkę do masła i dokładnie miksuję na gładką masę. Można wcześniej utrzeć kaszkę, żeby była gładsza.

Przekładam blaty ciasta kremem. Odstawiam co najmniej na jeden dzień, żeby zmiękło.

I teraz uwaga: najlepiej byłoby mieć suchą, chłodną spiżarnię do przechowywania miodownika. Niestety, nijak nie znajdę podobnego miejsca w moim mieszkaniu w bloku, dlatego trzymam w lodówce. Zdecydowanie lepiej przechowują się same blaty, więc, jak już pisałam, można je upiec kilka dni wcześniej, a dzień przed podaniem zrobić tylko krem. Chociaż cały myk polega na tym, żeby ciasto porządnie nasiąkło kremem...

wtorek, 13 grudnia 2011

Piernik czekoladowy


Nie wiem dokładnie po ilu dniach ten piernik jest najlepszy, bo niestety u nas wytrzymał dni trzy. Co prawda właśnie najbardziej smakowały mi resztki piernika, które dotrwały do owego trzeciego dnia, więc należałoby jednak wstrzymać się chwilę z konsumpcją, co polecam.

Zdjęcia są tylko z polewą, bo dopiero po spróbowaniu zdecydowałam się przełożyć ciasto powidłami śliwkowymi. Wy zróbcie to oczywiście w odwrotnej kolejności, bo w przypadku tego piernika owocowe nadzienie jest po prostu niezbędne.

Największym problemem było starcie całej tabliczki czekolady na drobnej tarce. Paskudne zajęcie! Dobrze jednak, że tym razem wykazałam się dużym samozaparciem, bo efekt był tego wart.

Przepis z książki pani Ewy Aszkiewicz „Domowe wypieki. Ciasta i ciasteczka”, zmodyfikowany.

Anka

Składniki:
(na prostokątna blaszkę 23x32cm)

ciasto:
  • 1 szklanka płynnego miodu
  • 50 g masła
  • 3 jajka
  • 1 paczka przyprawy do piernika (20g, można dać mniej)
  • 1 szklanka cukru
  • 2 czubate szklanki mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 10 dag migdałów lub orzechów, obranych i posiekanych (niekoniecznie)
  • 100 g gorzkiej czekolady
polewa:
  • 100 g gorzkiej czekolady
  • 50 g masła
  • powidła śliwkowe lub dżem morelowy do przełożenia

Sposób przygotowania:

Mąkę przesiewam, mieszam z proszkiem do pieczenia.

Czekoladę ścieram na drobnej tarce.

Miód lekko podgrzewam z masłem, mieszam z przyprawą do pierników i cukrem. Powstałą masę studzę,  dodaję roztrzepane jajka i wszystko dokładnie mieszam (użyłam miksera). Potem wsypuję stopniowo mąkę z proszkiem i ucieram, a następnie dodaję startą czekoladę. Na koniec ewentualnie dodaję migdały i mieszam tylko łyżką (nie dodałam, bo mam dziecko z alergią).

Prostokątną blachę wykładam papierem do pieczenia, wylewam masę i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około godzinę. Mój piekarnik grzeje dość słabo, więc być może u Was wystarczy nawet 170 stopni.

Po wystudzeniu bardzo dokładnie owijam piernik w ściereczkę i odstawiam przynajmniej na 2-3 dni.

Przed podaniem przekładam powidłami śliwkowymi i robię polewę. Roztapiam masło, wrzucam do niego połamaną w kostkę czekoladę i delikatnie mieszam łopatką, aż powstanie gładka, lśniąca masa. Polewam ciasto. Piernik można też polukrować i można to zrobić od razu po wystudzeniu.


sobota, 8 stycznia 2011

Pieczony schab nadziewany figami

W grudniowej „Kuchni” trafiłam na przepis pana Adama Chrząstowskiego, który wymaga uprzedniego obsmażenia mięsa w miodzie. Taki schab na słodko, w dodatku nadziewany figami, bardzo mi się spodobał, więc czym prędzej dzielę się recepturą.

Wprowadziłam kilka zmian, bo nie trzymałam się rzecz jasna zbyt dokładnie przepisu. Użyłam nieco innych przypraw (ominęłam anyż i liść laurowy) i nie prażyłam ich na sucho, tylko obsypałam mięso – kwestia przyzwyczajenia i wygody.

Poza tym muszę Wam wyznać, że zawsze uważałam ową kieszonkę za coś wyjątkowo trudnego. Z nieznanych przyczyn zrobienie podłużnej dziury w mięsie wydawało mi się kuchennym majstersztykiem.
Po czym okazało się sprawa jest prosta jak budowa cepa.
Dlatego zamierzam ten sposób pieczenia mięsa popularyzować jak się da – banalne w przygotowaniu a efektowne. Tak jak lubię.

Anka


Składniki:
  • ok. 1 kg schabu bez kości
  • 150-200 g suszonych fig
  • sól, pieprz
  • cynamon, chili w płatkach, ziele angielskie, goździki
  • ½ szklanki miodu
  • 1 łyżka masła
  • ½ szklanki bulionu lub białego wina

Sposób przygotowania:

Długim nożem z ostrym czubkiem robię dziurę w środku schabu (kieszonkę, jak to się fachowo nazywa), ale nie przecinam do końca. Wpycham tam figi.

Schab obsypuję przyprawami. Ziele angielskie rozkruszyłam w moździerzu razem z pieprzem i goździkami, a cynamon wzięłam mielony. Oczywiście najlepiej zrobić to wcześniej i zostawić mięso, żeby przeszło przyprawami, ale tym razem nie miałam czasu.

W żeliwnej brytfance lub na dużej patelni rozpuszczam miód z masłem. Krótko obsmażam w nim schab. Wlewam bulion (lub wino) i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około godzinę. Czas pieczenia zależy od wagi mięsa.
Użyłam żeliwnej brytfanki, bo nie musiałam niczego przekładać do żaroodpornego naczynia i od razu z kuchenki wstawiłam do piekarnika.
Autor przepisu piekł schab przez godzinę w 140 stopniach – podaję gwoli formalności, ale dla mnie to zbyt krótko.

Na koniec jedna dość istotna zasada dotycząca wszystkich pieczeni: nie kroimy natychmiast po wyjęciu z piekarnika. Niech postoi, odpocznie, przynajmniej 10 minut na każdy kilogram.  

Smacznego!

niedziela, 19 grudnia 2010

Pierniczki Kuronia

W tym roku upiekłam pierniczki z przepisu sprawdzonego przez moją siostrę Agnieszkę (pozdrawiam! :) Ciasto jest idealne: twarde ale sprężyste, nie klei się, nie trzeba zagniatać go wcześniej. Pachną obłędnie miodowo. Mają zmięknąć na powietrzu w ciągu kilku dni - cieżko to widzę, bo dziś mija druga doba od upieczenia, a one, jeden po drugim, teleportują się do innego wymiaru. Cóż, są pierniczki, które nigdy nie zmiękną, bo nie zdążą.

Dopisane:
zmiękły! zdążyły! po tygodniu w misce, z której ulatniały się stopniowo, zostało kilka sztuk - i dziś są miękkie. To znaczy, hm, BYŁY miękkie ;-)




Składniki:
  • 500 g mąki
  • 125 margaryny
  • 1 szklanka cukru pudru
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka sody
  • 0,5 szklanki płynnego miodu
  • przyprawa do piernika (40 g)
Sposób przygotowania:

Miód, margarynę i przyprawę wkładam do rondelka, rozpuszczam na wolnym ogniu i odstawiam do ostygnięcia.

Do miski przesiewam mąkę, mieszam ją z cukrem i sodą, wlewam płynną masę, dodaję jajko. Zagniatam ciasto, rozwałkowuję i wykrawam pierniczki. Układam na natłuszczonej blasze. Piekę ok. 15 minut w temp. 175 stopni z termoobiegiem. Po wyjęciu z pieca delikatnie podważam nożem każde ciasteczko - są mięciutkie, po chwili twardnieją. Następnie umieszczam je w niedostępnym miejscu, bo pachną tak, że można je pożreć razem z blachą. Te, które ocaleją, dekoruję po ostygnięciu.

Polewa z tuby, której użyłam, ma konsystencję żelu - potrzebuje przynajmniej dobę, żeby zaschnąć z wierzchu, ale w środku pozostaje miękka. Nie łamie się i nie odpada jak zaschnięty lukier, ale lepiej nie układać ciastek piętrowo. Nadaje się do dekoracji suchych powierzchni.

środa, 15 grudnia 2010

Piernik niezawodny

Dzięki niezawodnej córce (dzieci zawsze chorują, gdy mamy najwięcej do zrobienia) siedzę zamknięta w domu. Wzięłam się więc za pieczenie i w całym mieszkaniu pachnie piernikiem.

Dzisiaj prezentuję zdjęcie zaledwie półproduktu, bo dopiero tuż przed świętami przełożę go powidłami śliwkowymi (lub czymś innym) i polukruję. Ale ponieważ córka zażądała degustacji jeszcze ciepłego ciasta, słusznie twierdząc, że takie jest najlepsze, to przynajmniej mogę pokazać jak wygląda w przekroju.

Chwilowo piernik jest jeszcze mięciutki, ale to się szybko skończy. Trzeba go zostawić przynajmniej na 4 dni, żeby dojrzał. Dlatego polecam Wam upieczenie go w najbliższy weekend. Część przygotowań do świąt będziecie już mieli za sobą.

Jeżeli macie własnoręcznie przygotowaną przyprawę do piernika, to oczywiście super, ale mi się nie chciało ucierać. Jeśli ktoś lubi, można wsypać więcej niż podane przeze mnie dwie łyżki, na przykład całą paczkę.
Przepis z „Poradnika Domowego”.

Składniki:
(na dwie keksówki)
  • 50 dag mąki
  • 2 łyżeczki sody
  • 50 dag miodu
  • 250 g cukru
  • ok. ¾ szklanki wrzącej wody
  • 200 g masła
  • 2 łyżki przyprawy do pierników
  • 4 jajka
  • 100 g orzechów włoskich
  • 1 łyżka skórki pomarańczowej (nie miałam)

Sposób przygotowania:

Mąkę przesiewam, mieszam z sodą.

Przygotowuję przyprawę do piernika i pokrojone w kostkę masło. Zagotowuję wodę w czajniku.

W rondelku z grubym dnem podgrzewam na wolnym ogniu miód z cukrem. Zagotowuję, zestawiam z ognia. Teraz ostrożnie i powoli wlewam do garnka wrzącą wodę – będzie się mocno pieniło. Dodaję masło i przyprawę do piernika, dokładnie mieszam na gładką masę. Przelewam do dużej miski i odstawiam do wystudzenia.

W tym czasie przygotowuję blaszki, tym razem wyłożyłam je papierem do pieczenia.

Myję jajka, oddzielam żółtka od białek. Grubo siekam orzechy włoskie.

Włączam piekarnik: górna i dolna grzałka, 180 stopni.

Gdy masa przestygnie dodaję do niej żółtka i miksuję na średnich lub wolnych obrotach. Potem cały czas mieszając dodaję stopniowo mąkę aż powstanie gładka masa. Dodaję orzechy włoskie i skórkę pomarańczową (której nie miałam), mieszam.

Ubijam pianę, dodaję do ciasta i delikatnie mieszam łopatką.

Przelewam masę do blaszek, najwyżej do ¾ wysokości, bo ciasto urośnie i wstawiam do nagrzanego piekarnika na około godzinę.

Wyjmuję pierniki i dokładnie studzę na kratce. Owijam w folię spożywczą i przechowuję w chłodnym miejscu. Potem przekroję, przełożę warstwą powideł i polukruję. Ale to dopiero za tydzień :)

piątek, 10 grudnia 2010

Panforte

Historia tego deseru zaczęła się w XIII wieku w Sienie, gdy zakochany młodzian podarował pięknej mniszce woreczek cennych przypraw. A trzeba pamiętać, że wtedy pieprzu używano jako pełnoprawnej waluty.
Mniszka upiekła korzenny deser, lecz uznała, że jest on zbyt zmysłowy dla zakonnic i oddała kurii biskupiej. Przepis wędrował z rąk do rąk, aż trafił do znamienitego kucharza Ubaldino. Ten ostatecznie go udoskonalił, a panforte stał się szybko bardzo znany we Włoszech i na świecie.

Przygotowanie panforte jest bardzo proste – nic dziwnego, że wpadł mi w oko ten przepis.
Teoretycznie podobny efekt można osiągnąć mieszając wszystkie bakalie z roztopioną czekoladą, ale to tylko teoria. W praktyce panforte jest wybitnie świąteczne. Słodkie, pachnące, bogate i nieprzyzwoicie kaloryczne.

Przepis pochodzi z książki „Nigella Świątecznie”.
Wprowadziłam nieznaczne zmiany: wszędzie, gdzie było 125 g bakalii, wrzucałam 100 g – waga standardowych paczek. Zmieniłam rodzaj i ilość cukru, w oryginale było 150 g białego – deser i tak jest bardzo słodki. Nie dałam 1 łyżeczki mielonych goździków, bo nie miałam. Nigella proponowała mielony biały pieprz – wzięłam czarny, obawiałam się charakterystycznego zapachu białego. W ogóle jeśli chodzi o przyprawy, to można bez problemu dosypać mieszanki do pierników lub dowolnych jej składników. Panforte to dosłownie „mocny chleb”, więc nie bójcie się przyprawiania.

Anka


Składniki:
  • 100 g migdałów ze skórką
  • 100 g blanszowanych migdałów
  • 100 g orzechów laskowych
  • 75 g suszonych fig, pokrojonych w paski
  • 200 g kandyzowanych skórek z cytrusów
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • świeżo starta gałka muszkatołowa
  • mielony pieprz
  • 1 łyżka kakao
  • 50 g mąki
  • 150 g miodu
  • 30 g masła
  • 100 g brązowego cukru

Sposób przygotowania:
(na okrągłą formę 20-24 cm, po prostu będzie wyższe lub niższe)

Formę wykładam papierem do pieczenia. Włączam piekarnik, ustawiam 170 stopni.

Wszystkie suche składniki mieszam w dużej misce.

Na wolnym ogniu podgrzewam masło, miód i cukier aż wszystko ładnie się połączy.

Wlewam słodką masę do bakalii i bardzo dokładnie mieszam. Dla pewności wzięłam metalową miskę – masa jest faktycznie bardzo gorąca.

Nakładam do formy i wygładzam powierzchnię. Nie jest to takie znowu proste, więc można zmoczyć ręce wodą lub włożyć jednorazowe rękawiczki. Skorzystałam z drugiego sposobu.

Piekę 30-40 minut, na powierzchni mają się pojawić pęcherzyki powietrza.

Studzę i wyjmuję z formy. Posypuję cukrem pudrem i kroję na kawałki. Przechowuję w szczelnej puszce nawet do 3 tygodni.

niedziela, 5 grudnia 2010

Czekoladowy keks Nigelli

Jest ciężki, wilgotny i lepki. Już prawie miałam pisać, że wcale nie przepadam za takimi wypiekami, że nawet do brownie muszę się jeszcze przekonać, i że keks polski według Pierre’a Herme jest o niebo lepszy (bo jest, chociaż te ciasta trudno porównywać), ale skusiłam się i ugryzłam kęs.
I jeszcze jeden.
I następny.
I ani się obejrzałam, a talerzyk był pusty.

To ciasto wciąga. Ma interesującą konsystencje, bo w dużej mierze składa się z bakalii: śliwek i rodzynek. Pachnące, chociaż zrezygnowałam z przyprawy do pierników (do keksu?!). Zastąpiłam też likier kawowy rumem. Głównie dlatego, że rum miałam w szafce, a likieru kawowego nie (jak to dobrze, że alkohole mają taki długi termin przydatności do spożycia).
Nie twierdzę też, że miałam dokładnie tyle bakalii co podano, a koryntek też brakowało, więc zastąpiłam je zwykłymi rodzynkami. Składniki podaję tak jak w oryginalnym przepisie, zmiany w nawiasach.

Anka



Składniki:
  • 350 g suszonych śliwek
  • 250 g rodzynek
  • 175 g koryntek (wzięłam zwykłe rodzynki)
  • 175 g masła
  • 225 g (175 ml) miodu
  • 125 ml likieru Tia Maria lub innego likieru kawowego (wzięłam rum)
  • 2 pomarańcze
  • 2 łyżki kakao w proszku
  • 1 łyżeczka mieszanki przypraw (zrezygnowałam)
  • 3 jajka
  • 150 g mąki
  • 75 g mielonych migdałów
  • ½ łyżeczki sody oczyszczonej
  • ½ łyżeczki proszku do pieczenia

Sposób przygotowania:

Najpierw sprawa formy. Nigella sugeruje tortownicę o średnicy 20 cm i wysokości 9 cm. Ta wysokość to absolutne minimum. Ciasta wychodzi sporo, więc jeśli nie macie wysokiej formy, to lepiej weźcie przynajmniej 22 cm. Chociaż mi się podoba taki wysoki keks.
Wykładam formę papierem do pieczenia, dokładnie, żeby nic nie wyciekło.

Teraz przyda się spory garnek z grubym dnem. Wkładam do niego miód, masło, rum, rodzynki i posiekane śliwki, kakao i, jeśli ktoś się zdecydował, przyprawy.

Pomarańcze dokładnie szoruję i sparzam. Ścieram skórkę i wyciskam sok, dodaję do garnka.

Wszystko podgrzewam na niewielkim ogniu, często mieszam. Gotuję 10 minut i odstawiam do ostudzenia.

W misce mieszam mąkę, migdały, proszek i sodę. Razem z roztrzepanymi jajkami dodaję do garnka i dokładnie mieszam łopatką.

Przelewam do formy i wkładam do piekarnika nagrzanego do 150 stopni. Piekę 1 godzinę i 45 minut do 2 godzin. Patyczek wbity w ciasto powinien być po wyjęciu oklejony ciastem.

Studzę na kratce.

Keks można nawet mrozić, a jeśli dobrze się go opakuje i przechowuje w chłodnym miejscu, to można go upiec ładnych kilka dni wcześniej (Nigella pisze nawet o 2 tygodniach).

czwartek, 2 grudnia 2010

Lebkuchen (niemieckie pierniczki)

Pierniki i pierniczki – jak Polska długa i szeroka korzenny zapach wypływa z piekarnika, rozprzestrzenia po mieszkaniu, wychodzi na klatkę schodową…

Tym razem niemieckie lebkuchen, nie mniej słynne niż nasze toruńskie znakomitości. O „cieście życia”, bo tak należałoby przetłumaczyć „Lebenskuchen” wspominają już trzynastowieczne kroniki z Ulm, więc tradycja tego wypieku jest naprawdę imponująca.

Lebkuchen to raczej miękkie ciasteczka. I bardzo dobrze, bo za twardymi nie przepadam. Podaję Wam listę przypraw, ale z powodu wrodzonego lenistwa, sama użyłam gotowej mieszanki. Decyzję jak zwykle pozostawiam Szanownym Czytelnikom. Może zechcecie dosypać także szczyptę kardamonu lub ziela angielskiego?

Przepis z tej strony.

A jeśli szukacie innych przepisów na Boże Narodzenie, to zachęcam do kliknięcia na bałwanka z prawej :)


Składniki:

ciastka:
  • 250 g mąki
  • 85 g mielonych migdałów
  • 2 łyżeczki mielonego imbiru
  • 1 łyżeczka mielonego cynamonu
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • ½ łyżeczki sody oczyszczonej
  • po szczypcie mielonych goździków, gałki muszkatołowej i pieprzu
  • 200 ml płynnego miodu
  • 85 g masła
  • skórka otarta z jednej cytryny
lukier:
  • 2 szklanki cukru pudru
  • ok. 4-5 łyżek wody i/lub soku z cytryny


Sposób przygotowania:

Do rondla z grubym dnem wlewam miód i masło, podgrzewam na małym ogniu aż masło się rozpuści. A na pewno zrobiłabym w ten sposób, gdyby nie fakt, że wstawiłam wszystko w misce do kuchenki mikrofalowej.
Lekko przestudzam.

W misce mieszam mąkę, proszek, sodę, migdały, przyprawy i skórkę startą z cytryny.

Dolewam miód z masłem, wszystko dokładnie mieszam. Jeśli ciasto jest zbyt rzadkie odstawiam jeszcze do ostudzenia. Nie zaszkodzi też wstawienie do lodówki, gdy czas na to pozwala.

Formuję około 35 kuleczek (średnica 2-3 cm), układam w sporych odległościach na dwóch blachach wyłożonych papierem do pieczenia. Rozpłaszczam (spód kubka świetnie się do tego nadaje) i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 15 minut.

Po wyjęciu ciastka są bardzo miękkie i musiałam bardzo ze sobą walczyć, żeby nie piec ich dłużej. Czekam chwilę, dopiero wtedy zdejmuję z blachy i układam na kratce.

Gdy wystygną, polewam je lukrem (cukier puder utarty z niewielką ilością wody i/lub soku z cytryny).

piątek, 1 października 2010

Polędwiczki wieprzowe z szałwią w sosie miodowo-cytrynowym


To już koniec zgłoszeń konkursowych! Termin minął o północy.
Bardzo dziękujemy wszystkim za udział :)
Teraz jury uda się na naradę, a że komentarzy jest naprawdę mnóstwo, to obawiam się, że chwilkę to potrwa.  Powiedzmy – do niedzieli – wtedy ogłosimy wyniki.

A tymczasem przepis na polędwiczki.

Dopiero w tym roku odkryłam, że szałwię można stosować do czegoś więcej niż płukania jamy ustnej w przypadku infekcji. W dodatku jest to niezniszczalna roślina doniczkowa, która nadal wytrzymuje moją opieką, czyli długotrwałe susze na przemian z powodziami. Ileż to razy spisywałam ją na straty, a ona niczym feniks odradzała się z popiołów, czy też raczej – badyli.
Szałwia i wieprzowina to wspaniałe połączenie, ale zalecam umiar w stosowaniu świeżych listków, bo ich aromat jest naprawdę intensywny.
A próbowaliście listków szałwii smażonych na maśle? Spróbujcie koniecznie – są przepyszne!

 

Składniki:

1 spora polędwiczka wieprzowa
niewielka garść listków szałwii
½ cytryny
2 łyżki miodu
2 ząbki czosnku
¾ szklanki białego wina
sól, pieprz
2 łyżki masła + 1 łyżka oleju



Sposób przygotowania:

Polędwiczkę kroję na plastry, lekko rozgniatam ręką. Obsypuję solą i pieprzem.

Cytrynę dokładnie szoruję i sparzam. Ścieram skórkę z połowy.

Czosnek miażdżę płaską stroną noża i bardzo drobno siekam.

Na dużej patelni rozgrzewam masło z dodatkiem oleju (masło gra główną rolę, olej jest tylko po to, by podnieść temperaturę dymienia i masło się nie przypaliło). Wrzucam listki szałwii i leciutko podsmażam.

Układam na patelni plastry polędwiczki, krótko obsmażam z obydwu stron. Dodaję czosnek, jeszcze chwilę smażę uważając, żeby się nie przypalił. Potem wrzucam otartą skórkę z cytryny i wlewam białe wino.
Zmniejszam ogień, przykrywam i duszę polędwiczki do miękkości.

Pod koniec dodaję miód, sok z cytryny (ilość miodu i soku z cytryny jak zwykle trzeba dostosować do własnych upodobań), mieszam i zostawiam patelnię bez pokrywki, żeby sos odparował.
Jeśli ktoś nie jest taki leniwy jak ja, to właściwie należy zdjąć polędwiczki z patelni, sos przecedzić i wtedy odparować, dodając jeszcze na przykład trochę masła, ale ja po prostu zdejmuję pokrywkę.

Podaję z ziemniakami lub ryżem i warzywami – u mnie była marchewka pieczona z tymiankiem.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Cytrynówka czyli nalewka cytrynowa

W pierwszych dniach sierpnia odwiedziłam koleżankę ze studiów. Kiedy dzieci posnęły, siadłyśmy przed domem, a wieczór był ciepły i miły, niebo gwiaździste, a cywilizacja w postaci szosy w dole jedynie z rzadka dawała o sobie znać. Patrzyłyśmy w gwiazdy, tematów nam nie brakowało, a przy tym popijałyśmy wspaniałą nalewkę cytrynową autorstwa gospodyni.

Zdradziła mi przepis na ten smakołyk, którym delektowałam się ostrożnie i nie łapczywie, bo oprócz zalet (doskonały smak i zero kaca) ma też wadę, mianowicie dobrze schłodzony wchodzi jak lemoniada, a kopa ma solidnego, wszak nie na wodzie jest robiony.

Więcej o cytrynówce rozpisywać się nie będę, żeby nie zostać podejrzaną o promowanie alkoholu. Robi się ją szybko, a składniki są dostępne w każdym sezonie.

Składniki na ok. 1 litra nalewki:

0,5 l spirytusu
4 cytryny
2 szklanki wody przegotowanej
1 szklanka cukru
1,5 łyżki miodu

Sposób przygotowania:

Cytryny dokładnie myję, szorując skórkę szczoteczką, a następnie obieram cieniutko obieraczką do warzyw. Odkrawam wszelkie pozostałości białego miąższu, co jest najbardziej pracochłonną czynnością. Kroję każdy owoc na pół i wyciskam z niego sok.

Przygotowuję dwa słoiki. Cukier i miód rozpuszczam w wodzie, wlewam doń sok z cytryny i odstawiam na 24 godziny.

Skórki z cytryn kroję w cienkie paseczki, umieszczam w słoiku i zalewam spirytusem. Zakręcam słoik i odstawiam na 24 godziny.

Po upływie doby mieszam obie części nalewki, cedząc przez gazę rozłożoną na durszlaku, rozlewam do butelek, zamykam szczelnie i odstawiam do przegryzienia się. Im dłużej się przegryza, tym jest smaczniejsza, ale już po ok. 2 tygodniach można schłodzić i serwować, lojalnie ostrzegając o jej ukrytej mocy.

Moja dopiero kończy ustawowe dwa tygodnie, ale dotychczasowe próby wypadły zadowalająco ;)

wtorek, 1 czerwca 2010

Owoce ze słodkim sosem

Dzisiaj coś słodkiego, coś prostego i, jak się naprawdę bardzo uprzeć, to nawet zdrowego. Przecież z owocami! ;)
W Dniu Dziecka nie czepiajmy się zbytnio tej ilości cukru i tłuszczu – młodym na pewno się spodoba.

Przepis książki z „Nigella ekspresowo”.




Składniki:
  • 45 g cukru trzcinowego
  • 2 łyżki drobnego cukru
  • 150 g sztucznego miodu (dałam mniej, w oryginale golden syrup)
  • 30 g masła
  • 100 g śmietanki kremówki
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
owoce: truskawki, mango, gruszki, jabłka, melony, ananasy

Sposób przygotowania:

Cukier, miód i masło wkładam do rondelka i gotuję około 5 minut. Dodaję śmietankę i ekstrakt, mieszam i zestawiam z ognia. Studzę.

Polewam sosem pokrojone na niewielkie kawałki owoce lub stawiam sos w małych miseczkach, w których można moczyć owoce.

niedziela, 28 marca 2010

Polędwiczki wieprzowe w sosie balsamicznym z suszonymi pomidorami

Najpierw kupiłam polędwiczki na niedzielny obiad, a potem znalazłam ten przepis. Miałam w domu i ocet balsamiczny i suszone pomidory, więc uznałam, że jesteśmy dla siebie stworzeni.

Wprowadziłam kilka modyfikacji: mocno zmniejszyłam ilość octu (autorka zaleca aż 150 ml, ale 50 ml to jak na mój gust maksymalna ilość; mąż twierdził, że mogłoby być go nawet mniej, bo drażnił powonienie), w oryginale występuje syrop klonowy jako opcja dla miodu oraz mąka kukurydziana, której nie miałam pod ręką. Od jakiegoś czasu obiecuję sobie, że zaopatrzę się w różne gatunki mąki i będę wytwarzać z nich różne różności, ale na obiecankach się kończy. Mąka pszenna spisała się doskonale w roli zagęstnika, a nie miała tutaj żadnych innych funkcji.


Polędwiczki podałam z puree
ziemniaczanym i surówką z czerwonej kapusty, ale myślę, że doskonale komponowałyby się również z pieczonymi ziemniakami i zieloną sałatą (co zaleca autorka). Sałatę przyprawiłabym jednak bardzo ostrożnie i chyba głównie oliwą, dodając kilka słodkich pomidorków koktajlowych, by danie w całości nie było zbyt kwaśne.

Składniki:
(dla 4 osób)

3 polędwiczki wieprzowe
2 duże cebule
4 duże ząbki czosnku,
200 ml bulionu
50 ml octu balsamicznego
3 łyżki miodu
2 łyżki mąki
12 suszonych pomidorów,
olej
sól, pieprz.

Sposób przygotowania:

Opłukane polędwiczki osuszam papierowymi ręcznikami i kroję na plastry o grubości 1 cm. Każdy rozpłaszczam dłonią i solę.

Cebule i czosnek obieram, cebule kroję w kostkę, czosnek siekam.

Na głębokiej patelni rozgrzewam olej i smażę na nim cebulę. Kiedy się zeszkli, dodaję czosnek i smażę przez chwilę, po czym wkładam mięso. Smażę, aż plastry polędwiczek zarumienią się. Im większa patelnia tym mniej smażenia, moja okazała się mniejsza niż sądziłam i rumieniłam polędwiczki w dwóch turach.

Całą zawartość patelni przekładam do naczynia żaroodpornego. Wkładam je do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i zajmuję się sosem.

Na opróżnioną patelnię wlewam bulion i ocet, mieszam dokładnie, by rozpuściły się resztki z dna. Dodaję miód i pomidory pokrojone w paski. Mąkę mieszam z zimną wodą – kilka łyżek, byle mąka dobrze się rozmieszała i nie było grudek. Wlewam na patelnię i gotuję, aż zgęstnieje.

Sosem zalewam mięso w piekarniku, mieszam z cebulą i zapiekam 30 minut. Mieszam raz w trakcie pieczenia.

sobota, 13 lutego 2010

Zimowy koktajl

Zimowe poszukiwanie witamin przynosi czasami bardzo przyjemny efekt. Ostatnio nałogowo mieszam koktajle.

Jagoda standardowo odmawia ich spożywania, Szymon ledwie zanurza usta, więc reszta zostaje dla mnie (ciekawe czy moje dzieci zaczną kiedyś jeść owoce?).


Ach, nie. Niestety, mąż też lubi i muszę się z nim dzielić ;)


Anka



Składniki:

1 łyżka płynnego miodu
1 banan
sok z 1 cytryny
sok z 1 pomarańczy
1-2 szklanki kefiru, mleka ukwaszonego lub mleka (zależy jak bardzo mleczną wersję lubicie)

lub

1 łyżka płynnego miodu
1 banan
¼ - ½ melona (u mnie był chyba Galia)
sok z 1 limonki
sok z 1 pomarańczy
1-2 szklanki kefiru, mleka ukwaszonego lub mleka

lub

1 łyżka płynnego miodu
1 mango
sok z 1 limonki
sok z ½ cytryny
sok z ½ pomarańczy
1-2 szklanki kefiru, mleka ukwaszonego lub mleka

lub

dowolna mieszanka owoców z dodatkiem miodu i nabiału

Sposób przygotowania:

Z cytryny, pomarańczy, limonki wyciskam sok, a resztę owoców kroję na kawałki. Wraz z miodem wrzucam do wysokiego naczynia i miksuję blenderem. Na koniec dodaję kefir lub mleko ukwaszone (moim zdaniem to ostatnie jest najlepszym dodatkiem do koktajli).

Banany lepiej się miksuje po zamrożeniu, ale nigdy o tym nie pamiętam.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Banany zapiekane w boczku

Na zrobienie tej potrawy złożyły się dwa czynniki.

Po pierwsze napotkałam w sklepie marynowany zielony pieprz. Zawsze mi się wydawało, że pewnie będzie kosztował fortunę, tymczasem miniaturowy słoiczek równie miniaturowych ziarenek wyceniono bodajże na trzy i pół złotego.
- Biorę! – pomyślałam – A potem zobaczę co się z tego da zrobić.

I właśnie potem trafiłam na bardzo sympatyczne książki z przepisami różnych krajów za całe 6,99 złotych polskich.
Grzechem byłoby zmarnować taką okazję. Najpierw, powstrzymując ze wszystkich sił swoją pazerność, kupiłam zaledwie cztery.
Następnego dnia szybko pobiegłam dokupić jeszcze sześć.

Wśród potraw kuchni amerykańskiej znalazłam przepięknie wyglądającą przekąskę, którą Wam dzisiaj pokażę.

W sekrecie wyznam, że jeśli tak się akurat przypadkiem składa, że nie macie w szafce marynowanego pieprzu, to przekąska i tak będzie pyszna. Zawsze można posypać po wierzchu świeżo zmielonym czarnym.

Ten przepis bierze udział w akcji "Karnawałowe przekąski".


Anka




Składniki:

3 średnie banany
12 plastrów boczku wędzonego

1,5-2 łyżeczki marynowanego zielonego pieprzu
2 łyżki płynnego miodu
3 łyżki keczupu
1 łyżeczka curry

Sposób przygotowania:

Banany myję, obieram, każdy dzielę na trzy części.

Pieprz staram się trochę posiekać i dość szybko rezygnuję. Mieszam miód, keczup, curry i pieprz i w tej marynacie dokładnie obtaczam banany.
Marynaty wychodzi sporo i spokojnie starczy na cztery, a może nawet pięć bananów.

Każdy kawałek banana zawijam w plaster boczku.

Blachę lub kratkę wykładam papierem do pieczenia. Układam banany i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 190 stopni na 10-15 minut (grill i termoobieg). Przewracam w trakcie, żeby się równomiernie opiekły.

środa, 16 grudnia 2009

Pierniczki czeskie

To już naprawdę ostatni dzwonek na pieczenie pierniczków, a i tak raczej nie mają szans by zmięknąć do świąt. Chociaż kto wie, jeśli wykorzysta się znakomite sposoby naszych Czytelników (czyli kawałek jabłka lub chleba razowego włożony do pudełka z pierniczkami) to może się uda?
Niemniej jak się ma dwoje małych dzieci, to nie ma wyjścia. Trzeba zagnieść, upiec i posadzić delikwentów z różnokolorowymi i bardzo lepiącymi lukrami, wszędzie rozsypującą się posypką i przykazać dekorowanie. Co też robią z niezwykłym zaangażowaniem.

A poza tym za sprawą tego przepisu (kolejny z książki siostry Anastazji) jest szansa bym wreszcie przekonała się do tego typu ciasteczek. Jeszcze ciepłe i miękkie są naprawdę przepyszne. Jeśli tak będą smakowały, gdy zmiękną, to naprawdę warto je upiec.




Składniki:
(na całe mnóstwo pierniczków, 5 czy 6 blach)

800 g mąki
2 łyżeczki sody
1 opakowanie przyprawy do pierników
250 g drobnego cukru
4 jajka
120 g masła
4 łyżki miodu
1 jajko do smarowania

Sposób przygotowania:

Masło rozpuszczam, mieszam z płynnym miodem (jeśli miód nie jest już płynny, podgrzewam go razem z masłem w mikrofali lub w kąpieli wodnej).

Mąkę przesiewam, mieszam z sodą, przyprawą do pierników i cukrem. Dodaję jajka, masło i miód, zagniatam ciasto.

Owijam ciasto w folię i wstawiam na dobę do lodówki.

Ciasto wyjmuję i ponownie zagniatam. Na początku jest to ciężkie, ale potem ciasto trochę się rozgrzewa. Wałkuję na grubość 2-3 milimetrów i wycinam ciasteczka.

Układam na blasze, smaruję roztrzepanym jajkiem i wkładam do rozgrzanego piekarnika (piekłam w 160 stopniach przy dolnej grzałce z termoobiegiem, ale można w 180 góra dół) na jakieś 12 minut.

Lukrujemy rodzinnie.
Related Posts with Thumbnails
/*Google anatytics */