niedziela, 19 marca 2023

Pyszna młoda koźlęcina wolno pieczona

Odkąd zamieszkaliśmy na wsi, zyskaliśmy dostęp do jajek prosto od kury, mleka prosto od krowy i serów prosto od kozy. A dziś na obiad zaserwowałam absolutną nowość w naszym menu, mianowicie koźlęcinę. Trochę się obawiałam jej smaku, ale zupełnie bezpodstawnie. Była pyszna, soczysta i mięciutka. Nie miała żadnego swoistego smaku, który zostałby zwąchany i wzgardzony przez nieletnich. Przypominała trochę udziec z indyka (może dlatego, że też piekę go w niskiej temperaturze?), zatem 4/5 rodziny zjadło z przyjemnością, a 1/5 wyrzekała okrutnie.

Chuda


 

Składniki:

  • 2 przednie nogi (1,5 kg razem z kością) młodego koziołka
  • oliwa z oliwek
  • majeranek, czosnek niedźwiedzi
  • 2 średnie cebule
  • 5 dużych ząbków czosnku 
  • białe wino półwytrawne

Sposób przygotowania:

Umyte mięso natarłam pastą zrobioną z przypraw, zmiażdżonych 2 ząbków czosnku i oliwy. Odstawiłam na 24 godziny do lodówki.

Nastepnęgo dnia przełożyłam mięso do rękawa foliowego, dołożyłam grobo posiekane 3 ząbki czosnku i dwie cebule, podlałam dwoma szklankami wina.

Wstawiłam do piekarnika rozgrzanego (no, bez przesady z tym rozgrzaniem) do 120 stopni, piekłam 3 godziny. 

Podałam z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty.


poniedziałek, 12 marca 2018

Krem z orzechów laskowych i czekolady czyli domowa nutella

Zrobienie domowej nutelli chodziło za mną od dawna. Nie będę kryć, że moje dzieci uwielbiają tę ze sklepu, a kochana Ciocia Dziunia dbała, bym im przysmaku nie zabrakło. Tolerowałam to do wybuchu afery z rakotwórczością smarowidła, wtedy powiedziałam – basta! Szlus! Koniec!

Podjęłam żmudne i żałosne próby zachęcenia dziateczków do jedzenia wyprodukowanych przeze mnie zastępników - a to kremu daktylowego według przepisu z Jadłonomii, a to czeko-śliwki, jednak na próżno. Wykrzywiali się tylko i wywalali jęzory, w międzynarodowym geście, że błeeeee, ohyyyyda!...

Zjadałam więc z apetytem, ale i rezygnacją wzgardzone przysmaki, bo nie o to chodziło, żebym ja się nimi zapychała. Szukałam więc dalej, aż trafiłam na moje wypieki, a tam na idealny krem z orzechów laskowych i czekolady (i niestety z mleka skondensowanego słodzonego, ale na razie nie wymyśliłam, czym je zastąpić).

Jak smakuje domowa nutella? Moje dzieci po pierwszej degustacji wykrzyknęły chórem „Pyszna!!! Jak ze sklepu!!!”

To właśnie jest najlepszy komentarz do matczynych wysiłków, żeby dzieci jadły wartościowe, domowe jedzenie, żeby wyrabiały sobie dobre gusta kulinarne.

Jak ze sklepu.

Pocieszam się, że przynajmniej nuggetsy z kurczaka robię, zdaniem Piotrka, lepsze niż w McDonald’s.

Nie trzymałam się dokładnie przepisu Doroty Świątkowskiej, krem zrobiłam trochę po swojemu. Po pierwsze większą ilość, bo w thermomiksie dużo lepiej miksuje się większe ilości, a do tego szkoda mi było paprać się z odrobiną (jak zobaczycie bałagan, który powstaje przy obieraniu orzechów, zrozumiecie). Po drugie zrezygnowałam z miodu, bo krem i tak jest bardzo słodki.

Z tej porcji wychodzi dwa słoiczki po 280 ml i jeden malutki, a może nawet trochę więcej? Trudno powiedzieć, bo wyjadanie zaczyna się, zanim krem trafi do słoików.


Chuda

Składniki:
  • 400 g orzechów laskowych
  • 200 g (2 tabliczki) gorzkiej czekolady
  • 1 puszka mleka skondensowanego słodzonego
Sposób przygotowania:

Najwięcej zabawy jest z orzechami. Należy pozbyć się skórek, bo nadałyby kremowi gorzki smak (wierzę Dorocie Świątkowskiej, nie zamierzam testować). W tym celu orzechy prażę w piekarniku na blaszce 15-20 minut w temperaturze 180 stopni (zaglądam w trakcie, kiedy widzę, że lekko się przyprażyły i skórki odstają, wyjmuję), przestudzone obieram. Teoretycznie skórki powinny zejść bez wysiłku, kiedy włożymy orzechy między dwa płatki ręcznika papierowego i będziemy je pocierać, ale w praktyce schodzi tak tylko część. Dodam, że ta mniejsza część. Resztę oskrobuję nożykiem, co jest czasochłonne i generuje bałagan, a na dodatek zostaję z tym sama, bo moje robaczki gotowy produkt zjedzą z radością, ale żeby aż skrobać orzechy?... Są jakieś granice!

Kiedy już mam obrane orzechy, idzie sprawnie. Wystudzone orzechy miksuję na wysokich obrotach na płynną masę. Należy robić przerwy, żeby robot się nie przegrzał.

Do rondelka wlewam mleko z puszki, wkładam kawałki czekolady, mieszam do rozpuszczenia czekolady. Ciepłe wlewam do thermomiksa, miksuję z masą orzechową, aż nabierze jednolitej konsystencji.

Przekładam do słoików, zakręcam. Po ostygnięciu  krem jest nieco twardszy niż jego sklepowy odpowiednik, ale bardzo dobrze się smaruje.

Przechowuję w szafce kuchennej, nie w lodówce. Trudno powiedzieć, jaka jest jego maksymalna trwałość, bo u nas schodzi w ciągu dwóch tygodni, a to tylko pod warunkiem, że przełożę go do kilku słoiczków i wstawię je w różne miejsca.

czwartek, 8 marca 2018

Tarta z toffie i prażonymi migdałami

Upiekłam tę tartę, spojrzałam na nią i poczułam, jak cukier mi się podnosi... Obłędnie słodka i obłędnie pyszna, a przy tym nie spędziłam nad nią dużo czasu.
Chuda


Składniki:

Ciasto:
  • 180 g mąki
  • 80 g masła
  • 1 jajko
  • szczypta soli
  • 1 łyżeczka cukru
  • łyżka zimnej wody
pozostałe:
  • 1 puszka gotowej masy krówkowej
  • duża garść migdałów
Sposób przygotowania:

Mąkę przesiewam i wsypuje do malaksera, dodaję miękkie masło i resztę składników. Kiedy robot wyrabia ciasto, zalewam wrzątkiem migdały na kilkanaście minut, a nastepnie obieram je ze skórki. Rozkładam je na ręczniku papierowym, żeby obeschły.

Ciasto można oczywiście zrobić ręcznie: wszystkie składniki włożyć do miski i dokładnie posiekać je łopatką, a potem szybko zagnieść ciasto.

Formę na tartę smaruję masłem, ciasto rozwałkowuję i przenoszę do formy, dokładnie wylepiając brzegi. Na cieście rozkładam arkusz papieru śniadaniowego i wysypuję suchy groch lub drobne kamyczki, by obciążyć spód. Wstawiam do gorącego piekarnika, po 20 minutach zdejmuję papier z obciążnikami i piekę kolejne 10-15 minut, aż ciasto nabierze ładnego, złotego koloru.

W tym samym czasie, na osobnej blaszce, prażę w piekarniku migdały. 15 minut w temp. 180 stopni powinno im wystarczyć, trzeba doglądać.

Na ostudzone ciasto nakładam masę krówkową prosto z puszki, rozprowadzam równomiernie, na wierzchu układam migdały.

poniedziałek, 5 marca 2018

Pasta ze słonecznika z suszonymi pomidorami

To bardzo proste i smakowite smarowidło do chleba zrobiłam na podstawie przepisu Olgi Smile. Sprawdza się doskonale w każdych okolicznościach, tak codziennych, jak i wtedy, gdy przychodzą goście, a słoiczek ukryty z tyłu bywa objawieniem w dniu, kiedy w lodówce zostaje tylko światło.
Chuda


Składniki:
  • 150 g pestek słonecznika (łuskanych)
  • 1 słoik suszonych pomidorów w oleju
  • 2 średnie cebule
  • 1 łyżka ksylitolu lub cukru ciemnego
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 mały ząbek czosnku
  • 1 łyżeczka soli
Sposób przygotowania:

Pestki słonecznika dokładnie płuczę na sitku, opłukane przekładam do słoika, zalewam przegotowaną zimną wodą i odstawiam na 3 godziny, aby napęczniały. Czasem zostawiam je na noc, na pewno im nie zaszkodzi. Odcedzam na sitku.

Cebule obieram, kroję w kostkę i podsmażam na złoto na oliwie.

Do miksera wkładam suszone pomidory, usmażoną cebulę i wlewam połowę oleju ze słoika z pomidorami. Dodaję cukier i obrane ząbki czosnku. UWAGA! Ostrożnie z czosnkiem. Olga podaje w przepisie dwa ząbki, ale dla mnie to za dużo, bo wtedy czuć głównie czosnek. Miksuję na gładką i płynną masę.

Następnie dodaję pestki słonecznika. Miksuję wszystko razem do czasu, aż masa stanie się gładka. Na koniec próbuję i doprawiam, jeśli jest taka konieczność. Pastę można nieco rozcieńczyć wodą, jeśli Twoim zdaniem będzie zbyt gęsta, ale ostroznie, żeby nie spływała z kanapki.

Pastę można przechowywać w lodówce w szczelnie zamkniętym słoiku do dwóch tygodni.

czwartek, 1 marca 2018

Sałatka z pieczonym kalafiorem i prażonymi migdałami

"Kto jada sałatki, jest piękny i gładki", głosi kulinarne powiedzenie. Mąż wziął je sobie do serca i jada prawie codziennie. Jego ulubione pozycje w menu to zielona sałata z tuńczykiem i dodatkami, zielona sałata z tuńczykiem i grejpfrutem, a także kasza pęczak z tuńczykiem i warzywnymi dodatkami. Ja z kolei do sałatek zimą mam dystans, co okazuje się nie takie głupie, bo - jak pisze dietoterapeuta Marek Zaremba - zimne, surowe jedzenie typu sałatki wychładza śledzionę, a będąc hashimotką o śledzionę powinnam dbać szczególnie. Zatem jeśli już sałatka, to z dodatkiem pieczonych warzyw. I taką sobie zrobiłam. Mniam. Zjadłam całą, bo Mąż był akurat w delegacji.
Chuda 



Składniki na dwie porcje:
  • 1/2 kalafiora
  • 2 duże garście rukoli
  • 10-15 migdałów
  • owoc granatu

Marynata:
  • 1/3 łyżeczki kurkumy
  • szczypta curry
  • 1/4 szklanki oliwy z oliwek
  • 1 mały ząbek czosnku
  • sól do smaku

Dressing:
  • 6 łyżek oliwy z oliwek
  • 2 łyzki wody mineralnej
  • 2 cm utartego kłącza imbiru
  • sok z 1/2 cytryny
  • łyżeczka syropu klonowego lub daktylowego
  • 1/2 ząbka czosnku
  • sól do smaku
Sposób przygotowania:

Kalafior dzielę na różyczki, płuczę na durszlaku, zostawiam do obeschnięcia z wody. Migdały zalewam wrzątkiem i  po chwili obieram ze skórek, a obrane rozkładam na ręcnziku papierowym, żeby obeschły. Wyłuskuję pestki z granata.

Składniki marynaty miksuję w misce do uzyskania jednolitej konsystencji. Wkładam do niej różyczki kalafiora i dokładnie obtaczam w marynacie. Odstawiam na czas, kiedy grzeje się piekarnik.


Piekarnik nagrzewam do 180 stopni. Piekę kalafior na blasze wyłożonej papierem do pieczenia jakies 20 minut, do miękkości i lekkiego zarumienienia.

W tym samym czasie na drugiej blaszce w piekarniku prażę migdały. Można je uprażyć na patelni, ale wole te z piekarnika, prażą się równomiernie i smakują, moim zdaniem, lepiej.

Składniki dressingu miksuję.

Na talerzach rozkładam umytą i odwirowaną z wody rukolę, na niej kalafior, posypuje pestkami granatu i migdałami, polewam dressingiem. Zjadam z rozkoszą.

wtorek, 27 lutego 2018

Zupa z pieczonych warzyw w dwóch odsłonach

Od jakiegoś czasu noszę do pracy zupę w termosie. Bardzo dobrze mi robi ciepły posiłek w południe, zamiast dopiero przed 17.00. Gęstą zupę-krem wlewam do kubka i zjadam łyżeczką. Termos mam całkiem przeciętny, kupiony dla dziecka kilka lat temu. Owijam go małym ręcznikiem, wkładam do foliowego worka, z workiem do torby, a w pracy stawiam do razu przy kaloryferze. A w południe cieszę się rozgrzewającą, gorącą zupą. Polecam każdemu!
Chuda



Moje dwie najulubieńsze ostatnio zupy to kremy z pieczonych warzyw. Jeden pochodzi z książki „Smakoterapia” Iwony Zasuwy, drugi z „Zatrzymaj Hashimoto” Marka Zaremby.

Zupa z pieczonych warzyw z rozmarynem („Smakoterapia” Iwony Zasuwy)


Ze względu na dużą zawartość pomidorów ta zupa smakuje jak ubogacona wersja pomidorówki. Z tej porcji wychodzi spory gar. To potrawa na zasadzie „przepis był tak prosty, że ugotowałam od razu na trzy dni”. Iwona Zasuwa jest blogerką, pisze smakowitego bloga Smakoterapia.pl. Jej potrawy doprowadzają kubki smakowe do ekstazy.


Składniki:


  • 3 duże marchewki
  • 2 pietruszki (korzenie)
  • 1 mały seler
  • 1 duża cebula
  • 2 główki czosnku
  • 2 puszki pomidorów lub 1 l passaty pomidorowej
  • oliwa z oliwek
  • gałązka świeżego rozmarynu
  • pęczek bazylii
  • sól, pieprz
Piekarnik rozgrzewam do 180 stopni. Marchewki, pietruszki i seler szoruję, obieram ze skóry i układam w całości na blasze wyłożonej papierem do pieczeni. Biorę tę największą, żeby wszystko się zmieściło. Cebulę obieram z łupiny, a główki czosnku przekrawam w poprzek na pół bez obierania. Wszystko skrapiam oliwą, delikatnie solę, układam na wierzchu gałązki rozmarynu i piekę na półtwardo.


Uwaga! Każde warzywo piecze się w innym tempie, szczególnie zwróćcie uwagę na czosnek – po 25-30 minutach trzeba go wyjąć, bo inaczej spali się na węgiel. Co mi się przytrafiło za pierwszym razem :-) Resztę można piec jakieś 45 minut, sprawdzając twardość widelcem.

Upieczone warzywa (bez czosnku) kroję w grubą kostkę, wkładam do garnka, zalewam wodą, by tylko je przykryła i gotuję 10 minut. Następnie dodaję passatę lub pomidory (passata to nic innego, jak zmiksowane pomidory, przecier pomidorowy, ale nie z koncentratu), część posiekanej bazylii, wyłuskany z łupin upieczony czosnek, sól i pieprz do smaku.


Iwona Zasuwa, autorka przepisu, radzi przełamać smak odrobiną syropu klonowego i dodać garść orzechów nerkowca. Pominęłam te dwa punkty, ale oczywiście nie odradzam. Miksuję całość na gęsty krem, podaję ze świeżymi liśćmi bazylii i łyżką oliwy, czasami posypuję czarnuszką. To oczywiście w domu, bo w pracy po prostu wlewam do kubka i rozkoszuję się ciepłem rozchodzącym się po ciele :-)

Śniadaniowy krem z pieczonych warzyw („Zatrzymaj Hashimoto” Marek Zaremba)

Marek Zaremba, dietoterapeuta, promotor kaszy jaglanej i specjalista medycyny św. Hildegardy, autor bloga gotujzdrowo.com, propaguje jedzenie ciepłych śniadań, które świetnie rozgrzewają i wzmacniają śledzionę, ważny organ, o który należy szczególnie dbać przy chorobie Hashimoto.

Zaremba proponuje zupę z pieczonych warzyw, która smakuje zupełnie inaczej niż ta powyżej. Jest słodkawa dzięki batatom, pikantna dzięki imbirowi i pachnie kolendrą. Pycha.

Składniki:
  • 1 duża marchewka
  • 1 batat
  • 1 mała cukinia
  • 1 korzeń pietruszki
  • 1 cebula
  • 1 czerwona papryka (niekoniecznie)
  • 6 ząbków czosnku
  • 1 łyżeczka mielonych nasion kolendry
  • 1 łyżeczka nasion kopru
  • 1/3 łyżeczki kurkumy
  • 1 łyżeczka suszonego oregano
  • 1 łyżeczka utartego kłącza imbiru
  • 1 łyżka oleju kokosowego
  • sól
Warzywa szoruję, marchewkę, pietruszkę i batata obieram i kroję w kostkę, cukinię kroję w kostkę razem ze skórką, cebulę obieram i przekrawam na pół. Paprykę zostawiam w całości, ząbki czosnku w łupinach.

Wśród moich warzyw znalazł się także seler, bo akurat miałam połówkę w lodówce.
Piekarnik rozgrzewam do 180 stopni. Blachę wykładam papierem do pieczenia, układam na niej wszystkie warzywa. Lekko solę, skrapiam oliwą, posypuję koprem i kolendrą, piekę 25-30 minut.

Po upieczeniu zdejmuję skórkę z papryki i wyciskam czosnek z łupinek. Warzywa przekładam do garnka, zalewam wodą 1-2 cm ponad ich poziom. Dodaję pozostałe przyprawy, miksuję. Można dodać wody, jeśli Twoim zdaniem zupa jest za gęsta.


W domu można posypuję zupę prażonymi słonecznika i pestkami granatu, jeśli go mam pod ręką, w pracy przelewam z termosu do kubka i rozkoszuję się cieplutką, aromatyczną zupą.

Och, chyba pora na kubek zupy. Co prawda nie ma jeszcze dwunastej, ale to spisywanie przepisów zaostrzyło mój apetyt :-)
Related Posts with Thumbnails
/*Google anatytics */