Jakiś czas temu (tu Chochelki biją się w piersi, bo sporo tego czasu już minęło) Dagmara, autorka wspaniałego blogu Z piekarnika, zaprosiła nas do zabawy w „co lubię”.
Wreszcie udało nam się ustalić wspólną wersję, więc niniejszym ją przedstawiamy.
Chochelki, jako osoby z gruntu pogodne, lubią mnóstwo rzeczy. Wymienienie ich, nawet pobieżne, uśpiłoby zdecydowaną większość przemiłych Czytelników, więc Chochelki postarają się o zwięzłość wypowiedzi i skrócą listę do pięciu rzeczy. Nie podejmujemy się natomiast wyznaczenia kolejnych osób do zabawy, to już nas przerasta :)
Chochelki lubią:
1.Czytać – akurat czytanie trudno zaliczyć do działalności kulinarnej, ale przecież Chochelki od zawsze czytają przy jedzeniu i w ogóle nie wyobrażają sobie życia bez książek, więc czytanie musi być na pierwszym miejscu i basta!
2. Jeść – co prawda patrząc na Chudą trudno w to uwierzyć, ale za to Chochelka Grubsza wyrabia normę za obie autorki bloga :)
3. Czytelników Chochelkowego bloga – patrzymy na rosnące statystyki odwiedzin bloga i nieodmiennie wzrusza nas fakt, że naprawdę nas czytacie i jeszcze gotujecie z naszych przepisów. W dodatku chce się Wam odezwać w komentarzach! Chwała Wam za to drodzy Czytelnicy i oby ciasta zawsze się Wam udawały! :)
4. Jeść poza domem – to osobna kategoria, bo nie ma nic przyjemniejszego niż podsunięte pod nos jedzenie przygotowane przez kogoś innego oraz świadomość, że ktoś jeszcze inny potem posprząta.
5. Rozdawać prezenty – dostawać też lubimy, nie będziemy przeczyć, ale ponieważ (jak wspominałyśmy w punkcie trzecim), mamy ogromną słabość do naszych Czytelników, to gdy już rozdamy gofrownice, zorganizujemy następny konkurs.
A teraz wracamy do naszej standardowej działalności. Oto leczo według Chochelki Grubszej. Bowiem ilu kucharzy, tyle wersji leczo. Przy czym wiele osób uznaje swoją wersję za jedynie słuszną i z zapałem zwalcza inne możliwości.
Bynajmniej nie zamierzam tego robić, bo mieszanki warzywne to jedne z moich ulubionych dań. Zresztą kuchnia to nie apteka, a raczej wymarzone miejsce do eksperymentów.
Jednak kiedy biorę się za prawdziwe (według mnie) leczo, lista składników nie jest zbyt długa. I wychodzi absolutnie perfekcyjny obiad.
A gdy już znudzi się Wam taka wersja, zacznijcie eksperymentować :)
Mam nadzieję, że nic nie pokręcę przy tym wpisie, bo Jagoda siedzi mi na kolanach i aktywnie uczestniczy we wstawianiu przepisu :)
Składniki:
1 kg pomidorów
1-1,5 kg czerwonej papryki
1 papryczka chili
½ kg cebuli
20 dag wędzonego boczku
1-2 łyżeczki mielonej papryki
sól, pieprz
smalec lub olej do smażenia
ewentualnie: łyżka koncentratu pomidorowego
Sposób przygotowania:
Najpierw przygotowuję wszystkie niezbędne składniki. Tak jak na poniższym zdjęciu. Co prawda nie ma na nim tłuszczu do smażenia ani papryki w proszku, ale za to cebula jest już pokrojona. Kilogram pomidorów to mniej więcej dwa wielkie pomidory malinowe. Papryk będzie trzeba przynajmniej 4-5 sztuk i tyle samo średnich cebul.
Cebulę najpierw kroję na pół. Odcinam końce i obieram.
Kroję w półplasterki.
Jeśli ktoś jest wyjątkowo wrażliwy i zawsze płacze przed krojeniem cebuli, proponuję włożenie jej na kilka minut do zamrażalnika przed tą operacją.
Paprykę myję, przekrawam na pół, wybieram gniazda nasienne i pestki. Kroję na ćwiartki, a potem w paski. Nie powinny być zbyt drobne – wszak papryka to serce tego dania.
Papryczkę chili myję i drobno kroję. Decyzję o tym czy wyjąć ze środka pestki podejmujemy w zależności od tego jaka jest nasza odporność ostre potrawy. Jeśli lubimy pikantny smak, wrzucamy wszystko, natomiast jeśli ktoś obawia się pieczenia, powinien dokładnie oczyścić wnętrze papryczki, a najlepiej wrzucić tylko połowę chili.
Wybór pomidorów to istotna sprawa. Moje ulubione to pomidory malinowe. Są bardzo mięsiste i słodkie. Idealnie nadają się do potraw tego typu.
Pomidory myję, zalewam wrzącą wodą i odstawiam na kilka minut. Literatura fachowa podaje, by naciąć je u góry na krzyż, ale jeśli pomidory są dojrzałe, to wcale nie jest to konieczne. Skórka i tak pięknie schodzi, wystarczy zaczepić paznokciem (czy też nożem) w dowolnym miejscu. Sami popatrzcie.
Po zdjęciu skóry wycinam szypułkę (tak by nie zostawić twardych części), przekrawam pomidory na pół i wyjmuję pestki. Najwygodniej kroić w poprzek, tak jak widać na zdjęciu. Wtedy wystarczy wziąć połówkę warzywa do ręki, lekko ścisnąć i pestki same wypadają do miski.
Miąższ pomidorów kroję w kostkę.
Jeśli macie lenia, albo pomidory nie smakują już pomidorami, weźcie dwie puszki pomidorów bez skóry. Tylko wtedy bardzo możliwe, że przyda się mała łyżeczka cukru dla przełamania kwaskowego smaku. Malinówki są o niebo smaczniejsze.
Boczek kroję w słupki lub kostkę.
Na dużej patelni podsmażam boczek. Lekko go przyrumieniam. Jeśli jest bardzo chudy, dodaję łyżkę oleju lub smalcu. Łyżką cedzakową przekładam boczek do dużego garnka.
Naturalnie można wszystko od razu smażyć w dużym garnku z grubym dnem.
Jeśli chodzi o wybór tłuszczu, to prawdziwe leczo przyrządza się na smalcu, ale sama niespecjalnie stosuję się do tej zasady, bo prawie nigdy nie mam smalcu w lodówce.
Na pozostały tłuszcz wrzucam cebulę. Jeśli trzeba, dodaję jeszcze odrobinę tłuszczu. Posypuję cebulę solą i świeżo zmielonym czarnym pieprzem, smażę kilka minut aż zmięknie. Dodaję paprykę w proszku.
Tu warto się jednak zatrzymać na chwilę. Papryki nie wsypuję na gorący tłuszcz, tylko zestawiam na chwilę patelnię z ognia i czekam aż zawartość lekko przestygnie. Jeśli się spieszę, a wszystkie warzywa mam już pokrojone i groziłby mi przestój w kuchni, dolewam łyżkę zimnej wody i dopiero wtedy wsypuję paprykę. Mieszam.
Prawda jaki piękny kolor?
Cebulę dorzucam do boczku.
Stawiam garnek na ogniu, dodaję paprykę i pomidory. Chwilę gotuję na dużym ogniu, po czym zmniejszam ogień, przykrywam i duszę około 20 minut. Ważne by papryka się nie rozgotowała.
Tutaj odbiegam trochę od oryginału, który należałoby bardziej odparować, ale moje dzieci uwielbiają wszystko co przypomina zupę, a powstały sos jest naprawdę przepyszny.
Doprawiam do smaku solą i pieprzem. Czasami dodaję łyżkę koncentratu pomidorowego, ale to zdecydowanie nie jest składnik dla ortodoksów.
Podaję ze świeżym pieczywem.
Leczo z powodzeniem można mrozić.
Smacznego!
poniedziałek, 13 września 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ale cudne zdjęcia! I ten pomidor z pękniętą skórką... wow! Treść muszę jeszcze przestudiować dokładnie. Pozdrawiam MWK
OdpowiedzUsuńUwielbiam leczo:) Można do niego dodawać właściwie wszystko co się lubi , zamieniać składniki, eksperymentować:) pyszne zdjęcia ,mniam:))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia:)
Leczo wygląda niezwykle kusząco, a z zabawą w lubienie poradziłyście sobie sto razy lepiej niż ja:-) Dzięki i pozdrawiam:-))
OdpowiedzUsuńZdjęcia powalają :) Potrawa również
OdpowiedzUsuńzdjęcia oszałamiające ;]
OdpowiedzUsuńa leczo... u mnie tylko w ilościach jak do armii. normalnie, bójki o ostatnie łyżeczki. ba, o chochlę do wylizania!
Własnie dzisiaj na obiad u mnie gosciło leczo! Pychota!
OdpowiedzUsuńAh, ten pomidor! Ślinotoku dostałam na sam jego widok, z takich składników to leczo musiało być wyjątkowe!
OdpowiedzUsuńa gdzie cukinia? :D :D :D
OdpowiedzUsuńw kilku punktach moje upodobania sa zbiezne z Chochelkowymi, zwlaszcza w tych o czytaniu i jedzeniu na mieście :)
o tak cukinia i pieczarki :D no i leczo mozna tez zagotowac :)
OdpowiedzUsuńcudowne zdjecia:) i pyszne leczo:)
OdpowiedzUsuńSuper sprawa z tym fotografowaniem etapów przygotowania potraw, chociaż zapewne kosztuje to sporo wysiłku, no i nachlewić nie można... (albo tylko poza kadrem)
OdpowiedzUsuńja paprykę do leczo piekę przed wrzuceniem do gara, gdyż albowiem nie znoszę skór.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się ta wersja leczo podoba :)
OdpowiedzUsuńRobię zupełnie inaczej, ale chętnie spróbuję tego sposobu. Zmiana jedynie słusznego podejścia do wątróbki opłaciła mi się bardzo :)
OdpowiedzUsuń